Zagraliśmy fatalnie w ataku, przez to - pomimo przyzwoitej gry w obronie - nie byliśmy w stanie pokonać Szczecinian. Skuteczności zabrakło szczególnie w kluczowych momentach spotkania. W barwach "czarno-zielonych" wyróżniali się Cameron Ayers i Kacper Borowski, którzy zdobyli po 17 punktów.
Od samego początku meczu oba zespoły miały problemy ze skutecznością, a na parkiecie panował spory chaos. Zgorzelczanie starali się dogrywać piłki pod kosz do Brada Waldow lecz dzięki dobrej obronie Darrella Harrisa i mądrym podwojeniom gospodarzy nie przynosiło to zbyt dużych efektów.
Pierwsza kwarta była bardzo wyrównana, żadna ze stron nie potrafiła odskoczyć. Na jej koniec mieliśmy na tablicy wynik 19-17 dla szczecinian.
Drugą odsłonę zaczęliśmy od kompletnej niemocy w ofensywie, przez pierwsze 5 minut zdobyliśmy tylko trzy "oczka". Gospodarze odskoczyli na 10 punktów i taką przewagę utrzymali do przerwy. Na tablicy widniał wynik 44-34 dla naszych rywali. Widać też było wyraźną przewagę Kinga w walce o zbiórki. Gospodarze prowadzili w tym elemencie 23-10. Wymuszali również o wiele więcej przewinień, co dawało im sporo łatwych punktów z rzutów wolnych.
Pierwsza połowa trzeciej kwarty nie wniosła do tego spotkania właściwie nic. Na około pięć minut do końca tej części meczu sygnał do ataku "czarno-zielonym" dał Kacper Borowski. "Boro" najpierw trafił za trzy, a potem po dynamicznym wejściu wsadził piłkę do kosza. W następnej akcji to samo zrobił Waldow i prowadzenie gospodarzy wynosiło już tylko trzy "oczka". Po kolejnej świetnej akcji w obronie, trójki na remis z bardzo dobrej pozycji nie trafił Bartek Bochno. Było to bardzo bolesne, bo rywale zdobyli od tamtej pory sześć punktów z rzędu i odbudowali prowadzenie. Celne rzuty wolne Carlosa Meldock'a ustaliły wynik przed ostatnią odsłoną na 60-52 dla Kinga Szczecin.
Ostatnią kwartę zaczęliśmy dobrze, po udanych akcjach Ayersa i Patoki strata wynosiła już tylko pięć oczek. Skrzydła podcięło nam jednak przewinienie techniczne trenera Claxtona, który nie zgodził się z decyzją o odgwizdaniu faulu Ayersowi. Dało to rywalom trzy rzuty wolne i piłkę z autu, a strata znów wynosiła 10 "oczek".W końcówce mogliśmy jeszcze wrócić do meczu, ale zabrakło skuteczności przede wszystkim z dystansu. Szczecinianie spokojnie dowieźli prowadzenie do końca i ostatecznie wygrali 75-66.
Porażka w tak ważnym spotkaniu, przeciwko rywalom do miejsca w play-off na pewno boli. Szczególnie, że przegraliśmy go w ataku, czyli elemencie z którego przecież słyniemy. Nie pomogła też tragiczna postawa na tablicach (zbiórki przegrane 42-30). Cieszyć może ograniczenie strat, w czym na pewno pomógł nowy rozgrywający Robert Skibniewski. Doświadczony "Skiba" uspokoił naszą grę, ale poza tym nie wniósł do działań zespołu nic pozytywnego, był 0/4 z gry i popełnił cztery przewinienia.
Już w niedzielę w PGE Turów Arenie czeka nas równie ważny mecz z Treflem Sopot. Jeśli chcemy realnie myśleć o play-offach właściwie musimy go wygrać.
King Szczecin - PGE Turów Zgorzelec 75:66 (19:17, 25:17, 16:18, 15:14)
King: Carlos Medlock 16, Martynas Paliukenas 16, Paweł Kikowski 11, Łukasz Diduszko 10, Darrell Harris 10, Kyle Benjamin 6, Tauras Jogela 6, Sebastian Kowalczyk 0.
PGE Turów: Cameron Ayers 17, Kacper Borowski 17, Brad Waldow 9, Stefan Balmazović 9, Rod Camphor 5, Bartosz Bochno 4, Jakub Patoka 4, Karolis Petrukonis 1, Jacek Jarecki 0, Robert Skibniewski 0.