Pierwsza kwarta meczu, który rozegrany został we Włocławku 28 kwietnia, wyglądała podobnie jak ta w spotkaniu numer jeden - dwa dni wcześniej - była bardzo wyrównana. Lepiej zaczęli gospodarze, którzy po wsadzie Ivana Almeidy prowadzili 8-2. Turów jednak szybko doprowadził do remisu, po celnym rzucie Brada Waldow mieliśmy wynik 10-10. Obie drużyny rzucały na świetnej skuteczności za trzy punkty. W czarno-zielonych barwach kapitalny był Cameron Ayers. Amerykański strzelec zdobył w pierwszej kwarcie aż 13 "oczek". W odróżnieniu od meczu pierwszego kontrolowaliśmy zbiórki. Problemem były jednak ilość strat i słaba obrona. Dzięki świetnej skuteczności remisowaliśmy po pierwszej kwarcie 23-23.
Dobrze zaczęliśmy drugą część spotkania, po celnym rzucie wolnym Petrukonisa byliśmy na prowadzeniu 26-23. Wtedy jednak dała o sobie znać lepsza ławka rezerwowych Anwilu. Quinton Hosley swoją świetną obroną wyłączył z gry Ayersa, a Jarosław Zyskowski seryjnie zdobywał punkty. Turów tymczasem nie był ich w stanie zdobywać, oddaliśmy mało rzutów spod kosza i rzucaliśmy na fatalnej skuteczności. Gospodarze z kolei wykorzystywali swoją przewagę fizyczną, która dawała łatwe punkty spod obręczy lub czyste "trójki" po odrzuceniach na obwód. Ogromną różnicę robił Hosley, znacznie poprawił defensywę włocławian, a po drugiej stronie boiska obsługiwał kolegów efektownymi podaniami. Rywale szybko odskoczyli i po pierwszej połowie prowadzili 49-37. Graliśmy źle w obronie, a w ataku nie było nikogo kto by chciał wziąć grę na siebie, podczas gdy niewidoczny był w drugiej kwarcie Ayers. Dużym problemem były punkty z kontry rywali, mieli do tego wiele okazji, ponieważ w pierwszej połowie popełniliśmy aż dziesięć strat.
Przez większość trzeciej kwarty gra toczyła się punkt za punkt, Anwil utrzymywał około dziesięć "oczek" przewagi. Niestety pod koniec tej części spotkania gra Turowa kompletnie się posypała. Włocławianie szybko powiększyli przewagę i przed ostatnią kwartą prowadzili już 71-51. W tym momencie było już właściwie po meczu. W ostatniej odsłonie trener Milicić dał odpocząć swoim podstawowym graczom, poskutkowało to większą swobodą w ataku Turowa. "Czarno-zieloni" zbliżyli się na 14 "oczek". Było to jednak zdecydowanie za mało żeby choćby powalczyć o zwycięstwo. Anwil kontrolował przebieg meczu do samego końca i pewnie wygrał 86-72.
Po dwóch spotkaniach wyjazdowych przegrywamy 0-2 i kolejna porażka eliminuje nas z rywalizacji. Tym bardziej możemy żałować przegranego meczu numer jeden, w którym polegliśmy właściwie na własne życzenie. Mamy problemy w defensywie, a bardzo dobra obrona Anwilu skutecznie utrudnia zdobywanie punktów naszym liderom. Turów u siebie jest jednak innym zespołem i musimy liczyć, że w Zgorzelcu uda się odwrócić przebieg rywalizacji. Mecz numer trzy już w ten wtorek w PGE Turów Arenie.