Inaczej niż w reklamie pewnego piwa, gdzie to król puszczy chroni szorstkowłosych mieszkańców kniei, w sobotnie popołudnie dziki z Warszawy solidnie sprały futra turom z Górnych Łużyc. Wynik koszykarskiego pojedynku po 40 minutach gry zatrzymał się przy stanie 69 PGE Turów Zgorzelec, 91 Dziki Warszawa. I chociaż trener Krzysztof Szablowski komplementował gospodarzy za serce i walkę, mówiąc, że jego chłopcy wyjeżdżają ze Zgorzelca mocno poobijani, to jednak sił i umiejętności wystarczyło czarno-zielonym tylko na dwie kwarty w miarę dobrej i wyrównanej gry. Po przerwie ekipa z Warszawy mocno przycisnęła i po czterech minutach trzeciej odsłony prowadziła 11 punktami, a po kolejnych czterech już 14 punktami. Tury szarpały się, próbowały, zmniejszały lekko stratę, by po chwili znów dać dzikom odjechać. Brakowało skuteczności z linii rzutów wolnych, zabrakło dzielenia się piłką, szwankowała obrona, co kończyło się niepotrzebnymi faulami...
Trener Paweł Turkiewicz próbował usprawiedliwiać po meczu swoich zawodników tłumacząc porażkę m.in. kontuzjami w zespole. Ale prawda jest też taka, że drużyna Dziki Warszawa to po prostu czołówka Suzuki1 Ligi Mężczyzn w tym roku (obecnie nr 1 w tabeli), a PGE Turów Zgorzelec (z jedynie dwoma wygranymi od początku sezonu) to mówiąc kolokwialnie „strefa dolna stanów średnich" i nic na razie nie wskazuje, żeby miało się to zmienić.
PGE Turów Zgorzelec 69 - 91 Dziki Warszawa (19-21, 18-22, 17-23, 15-25)
PGE Turów: Ignacy Grochowski 4, Mikołaj Styczeń 2, Krzysztof Jakóbczyk 20, Jakub Ciemiński 3, Krzysztof Wąsowicz 5, Szymon Pawlak 16, Filip Pruefer 9, Arkadiusz Adamczyk 10
Dziki Warszawa: Maksymilian Motel 12, Michał Aleksandrowicz 8, Rafał Komenda 16, Grzegorz Grochowski 9, Alan Czujkowski 19, Mateusz Bartosz 10, Antoni Michalski 4, Przemysław Kuźkow 13