Drugą kwartę również lepiej zaczęli goście z Zielonej Góry. Nie byliśmy w stanie zatrzymać akcji dwójkowych Koszarka z wysokimi. Przynosiły one łatwe rzuty spod kosza albo czyste pozycję z dystansu. Po kolejnej "trójce" na półtora minuty przed końcem połowy było już 55-34 dla Stelmetu. Wydawało się, że z tak dysponowanym rywalem i taką obroną nie mamy szans na zwycięstwo z mistrzem Polski. Koszykarze Turowa mieli jednak inne plany i nie zamierzali się poddać. Do końca połowy 10 punktów z rzędu zdobył Rod Camphor, a na tablicy wyników mieliśmy rezultat 55-44. Świetna końcówka była "światełkiem w tunelu" i dała nam nadzieję na zwycięstwo. Do tego trzeba było jednak zdecydowanie poprawić defensywę. Mimo naszej dobrej skuteczności, musieliśmy odrabiać straty właśnie przez fatalną obronę.
Drugą połowę zaczęliśmy od całej serii trafień dystansowych. W trzeciej kwarcie nasi strzelcy aż siedem razy "dziurawili siatkę". Fantastyczna dyspozycja rzutowa pozwoliła nam szybko wrócić do meczu. Po trafieniu trzypunktowym świetnie dysponowanego Camphora mieliśmy wynik 66-66. Do końca kwarty gra toczyła się punkt za punkt, na ostatnią część meczu schodziliśmy z rezultatem 77-76 dla zielonogórzan. Emocje sięgały zenitu, a nadzieję na zwycięstwo i upragniony awans do play-off zaczęły być naprawdę realne.
Początek czwartej kwarty to ciągła wymiana ciosów obu stron. Żadna z drużyn nie mogła na dłuższą metę powstrzymać ofensywy rywala. Przypomniało to trochę zacięty mecz tenisowy, walkę o pierwsze przełamanie serwisu. Na cztery i pół minuty przed końcem po "trójce " Koszarka i dwóch wolnych Savovicia goście prowadzili 91-87. Mógł to być kluczowy moment dla losów spotkania. Na szczęście "na posterunku" był niezawodny Stefan Balmazović, Serb trafił dwie trudne "trójki" z rzędu i doprowadził do remisu. Następnie trzy "oczka" zdobył Cameron Ayers, a tym samym odpowiedział mu James Florence. W kolejnej akcji faulowany przy rzucie Balmazović zamienił trzy rzuty wolne na punty. Florence spudłował, a celny rzut półdystansowy Ayersa dał nam prowadzenie 101-96 na niecałe dwie minuty przed końcem. Stelmet jednak szybko odpowiedział, dwa wolne trafił faulowany Zamojski, a w kolejnej akcji spod kosza trafił Florence. Na minutę przed końcową syreną "czarno-zieloni" prowadzili już tylko 101-100. Faulowany przy wejściu pod kosz Camphor zachował zimną krew i wykorzystał oba rzuty osobiste. To samo po drugiej stronie zrobił Vladimir Dragicević. Do końca pozostawało 18 sekund, a Turów prowadził 103-102. Zielonogórzanie byli zmuszeni do taktycznego faulowania, tak też zrobili. Jakub Patoka wykorzystał tylko jeden rzut, a przy wyniku 104-102 punkty spod kosza zdobył Florence. Mieliśmy remis, Cameron Ayers wyprowadzał piłkę spod naszego kosza, a na zegarze pozostało 7,8 sekundy. Amerykanin na sekundę przed końcem oddał bardzo trudny rzut z dalekiego półdystansu, trafił od tablicy, a całą halę opanowała euforia.
Po raz pierwszy od trzech lat pokonaliśmy długoletniego rywala, do tego w najważniejszym momencie sezonu i po tak fantastycznym spotkaniu. Zespół po raz kolejny pokazał ogromną wolę walki i to, że potrafi wygrywać zacięte końcówki. Brawa po tym meczu należą się całej drużynie, bohaterów było wielu. Tym najważniejszym był jednak Ayers, skrzydłowy na oczach swojego ojca, który przeleciał do Polski i był widzem sobotniego meczu, zdobył 29 punktów i trafił rzut na zwycięstwo.
Wygrana z Zieloną Górą daje nam bardzo duże szansę na play-off, coś, o czym jeszcze dwa tygodnie temu chyba nikt w Zgorzelcu nie marzył. Wystarczy tylko wygrać z Legią u siebie i liczyć, że inne wyniki nie ułożą się dla nas bardzo niekorzystnie.
Ostatnia kolejka Energa Basket Ligi już 22 kwietnia o 17:45.
PGE Turów Zgorzelec - Stelmet Enea BC Zielona Góra 106:104 (22:32, 22:23, 32:22, 30:27)
PGE Turów: Camerona Ayers 29, Rod Camphor 25, Stefan Balmazović 19, Jacek Jarecki 9, Jakub Patoka 6, Robert Skibniewski 5, Brad Waldow 5, Karolis Petrukonis 4, Kacper Borowski 3, Bartosz Bochno 1.
Stelmet Enea BC: Vladimir Dragicević 18, James Florence 14, Łukasz Koszarek 13, Boris Savović 12, Martynas Gecevicius 12, Edo Murić 11, Jarosław Mokros 7, Adam Hrycaniuk 7, Filip Matczak 5, Przemysław Zamojski 5.