No dobra, gdyby ktoś jednak chciał poczytać, to najkrócej rzecz ujmując, sobotni mecz miał zwyczajowy ostatnio przebieg. Fakt, z pewnymi smaczkami, ale o nich za chwilę. Zwrot „zwyczajowy przebieg” należy rozumieć jako: świetny początek, dobra druga kwarta, bajzel po przerwie i niepotrzebne nerwy w ostatniej odsłonie.
A zaczęło się od dwóch celnych wolnych, po faulu na Czarku Fudziaku. Potem akcją 2+1 popisał się Maciek Rejman i pod koniec drugiej minuty inauguracyjnej kwarty tablica uparcie wyświetlała 5:0 dla Turowa. Ale Karpacz to nie kelnerzy, w końcu i oni weszli w mecz, a gra się wyrównała. Na trzy minuty. Bo to, co zrobili potem Fudziak i spółka, to prawdziwy latający cyrk! Zaczął Czarek celnym rzutem spod kosza. Był przy tym faulowany, ale wolnego już nie pyknął. Za to maszynkę do pykania, i to nie byle jak bo z dystansu, włączył Edwin Krzemiński. Raz. Trzy. Dwa. Trzy. Trzy. Trzy. Ups... W sensie... prościej byłoby chyba napisać: Krzemiński machnął trzy tróje z rzędu!!! (Stąd trzy wykrzykniki, gdybyście nie zauważyli.) Po nim trafienie zapisał na swoje konto Dawid Stępień, a potem boiskowym pazurem błysnął Miłosz Morawski: trójeczka za tatusia i jeszcze dwa za mamusię. W ostatniej minucie zrobiło się już 31 do 15 dla rogatych ze Zgorzelca, ale Krzemińskiemu było mało! Przycelował zza łuku i trafił, na moment przed syreną.
Druga kwarta dobrze się zaczęła. Karpacz za dwa, my w odpowiedzi za trzy, po rzucie Daniela Chorbotowicza. Swoje na boisku robił Czarek Fudziak. Świetnie bronił i punktował Maciek Rejman, w czwartej minucie popisując się udanym wejściem pod kosz i za chwilę celną trójką. W połowie kwarty zrobiło się 50:25 dla zgorzelczan. Więc co?
Więc nasi wzięli sobie urlop!
A Karpacz nie. Karpacz punktował.
Po długiej przerwie, Tury wciąż były na urlopie. A Karpacz co? Tak, macie rację, Karpacz punktował. Rozzuchwalił się Pawłowski, no bezczelnie dobrze zagrał Kanecki. A co na to przewaga? Cóż, zawstydzona... stopniała. Pod koniec szóstej minuty trzeciej kwarty do ledwie sześciu punktów (57:51). W tym czasie nasi raczyli się intelektualnymi dysputami o tym, że koszykówka to sport dla inteligentnych, i że gra zespołowa. Trzy minuty przed końcem kwarty tak się zagalopowali w debacie, że słychać było mocne, męskie słowa rzucane między sobą przez całą szerokość boiska. Nie wiadomo, kiedy to będzie czytane, więc z szacunku dla małoletnich, cytowań nie będzie. Swoje trzy grosze dołożył również trener: - Co robiłeś w szatni? Ja się ciebie pytam, co robiłeś w szatni? - zagadał donośnie jednego ze swoich graczy Marek Morawski. I dodał czule: - Ostatni raz! Mówię ci ostatni raz wziąłeś w szatni telefon do ręki! Rozumiesz? Gramy mecz! Masz się skupiać na meczu, a nie na telefonie - doradził serdecznie i w błędzie będzie każdy, kto pomyśli, że w tych słowach była agresja. Przeciwnie. Miłość jedynie i serdeczność!
Przyjazny ton i nastawienie do graczy trenera Turowa (uwaga sarkazm) nie rozładowało jednak napięcia, które eskalowało jeszcze w czwartej kwarcie. W sumie nie dziwota. Coś tam odrobiliśmy, znów prowadzenie wzrosło do dwucyfrowej liczby, ale ci spod Karkonoszy wciąż deptali nam po piętach. Teraz to oni żądlili celnymi trójkami. Rozszalał się i rozstrzelał (ha, ha, ha... czarny żarcik) Michał Kanecki. Niemal w pojedynkę ciągnął w tej części gry wynik dla swojej drużyny. Ostatnia minuta to w zasadzie tylko on i nasze, na szczęście celne wolne. Zgorzeleckie Tury były w tej części gry tak rozkojarzone, że na 16 sekund przed końcem dały sobie wbić pięć punktów z rzędu. Było już tylko 93:89, ale na szczęście z wolnych nie pomylił się Dawid Stępień. Potem była już tylko syrena i głośne uff.... A potem jeszcze bęc! Tak z hukiem spadał kamień z serca trenera Morawskiego.
- Czeka nas trudna rozmowa w szatni i na następnym treningu - zapowiedział podsumowując sobotnie widowisko szkoleniowiec Turowa. - Wysoko prowadzimy i wychodzimy po połowie kompletnie bez koncentracji! A mówiłem w szatni, powtarzałem, jest zero - zero. Trzy czwarte odprawy im to powtarzałem!
Widać za mało! Ale jak to mówią: jak go nie kijem, to marchewką! I stosując się do tej zasady coach komplementował też swoich graczy. - Patryk Sulewski wrócił dopiero po kontuzji. Brakuje mu pewności siebie, ale na pewno nie umiejętności. Musi się po prostu ograć i przełamać strach o tę nogę i będziemy mieli z niego duży pożytek. Dobry mecz zagrał dziś też Maciek Rejman, miał trudne zadanie upilnować ich najlepszego strzelca. No i Dawid Stępień, muszę go pochwalić. Słuchał uwag, poprawiał błędy, rozwija się. Brawa też dla Edwina, ten chłopak ma dopiero 16 lat. Jest dynamiczny, słucha, angażuje się. Zagrał bardzo dobry mecz.
PGE TURÓW ZGORZELEC - UKS SMS KARPACZ 95 : 89 (34:15, 18:19, 17:23, 26:32)
Zgorzelec: Patryk Sulewski 5, Maciej Rejman 12 (1x3), Dawid Stępień 13, Kamil Koperek 4, Edwin Krzemiński 17 (5x3), Cezary Fudziak 25, Daniel Chorbotowicz 5 (1x3), Miłosz Morawski 14 (2x3).
Karpacz: Karol Jasiński 15 (2x3), Michał Kanecki 25 (3x3), Dawid Bęc 5 (1x3), Piotr Kuban 6, Aleksander Pawłowski 12, Jakub Popkowski 8 (1x3), Mateusz Prystrom 5, Bartosz Zajdel 4, Kewin Rybarczyk 9.